Sprawa katastrofy smoleńskiej wciąż nie jest wyjaśniona, co niestety sprzyja lansowaniu teorii spiskowych i snuciu domysłów, często gęsto związanych z kompletnie bzdurnymi tezami. Tradycyjnie celuje w tym sam prezes K. i niezłomny Antoni od sejmowego molocha ds. katastrofy. Z uporem godnym lepszej sprawy powtarza się grubego kalibru zarzuty i wezwania do ustąpienia ze stanowiska osób, których owe zarzuty dotyczą. Fakt, że wezwanie tuzów PO do oddania władzy i/lub odejścia ze świata polityki notorycznie przegrany PiS formułuje już od końca 2007 roku, powoduje, iż tych apeli nikt tak naprawdę nie traktuje poważnie. Inna sprawa, że kiedyś miarka może się przebrać.
Obóz pisowski nie zdaje sobie chyba sprawy, że swymi bezpodstawnymi (przypomnijmy, jak szybko Miacierewicz wycofywał się z tekstu o „zbrodni” i tłumaczył się pokrętnym rozumieniem tego słowa) oskarżeniami nie uderza tylko i wyłącznie w platformiany obóz rządzący. Tekst, jakoby rząd i jego polityczne zaplecze dokonać miało zamachu stanu na Prezydenta i sporą część jego zaplecza politycznego, podważa demokratyczną legitymację obecnej władzy i ośmiesza na zewnątrz cały kraj, nie tylko tę część, która (zdaniem żyjącego bliźniaka) jest własnością PO i Tuska. Waląc jak obuchem spaczonym pojęciem patriotyzmu, honoru i racji stanu, Kaczyński i jego obóz z premedytacją kalają własne gniazdo. Co tam, na nich to ma nie spaść, przecież to PO jest u władzy. A realny uszczerbek dla miotających ciężkie zarzuty jest de facto niewielki, o ile bardziej można jeszcze stać się w oczach opinii publicznej grupą ludzi kłótliwych, nieodpowiedzialnych i zbyt skłonnych do używania mocnych, acz całkowicie nieuzasadnionych słów?
Cóż, jak się bardzo chce, to można. Antoni Macierewicz dzisiaj rzucił tekst o „wycieku paliwa”, który okazał się kałużą wody po myciu Tupolewa. Tekst o tym, że piloci mieli znać stan lotniska w Smoleńsku z 2009 roku, również jest kuriozalny. Po co bowiem pilotom znać stan lotniska, na którym i tak nie powinni byli lądować z prostego powodu – bo wskutek mgły nie widzieli w ogóle pasa? Macierewicz, rzucając głodne kawałki tego typu, wyraźnie próbuje szukać dziury w całym. Niestety, jest na tyle zdeterminowany i jednocześnie pozbawiony zdolności do krytycznej analizy, że leci do mediów z każdą drobnostką – głównie po to, by chwilę później się skompromitować. Dziwnym bowiem trafem zespół Macierewicza nie bada swych poszlak, tylko od razu stara się z nich sklecić most prowadzący wprost do hipotezy zamachu. Nie udaje się, ale nasz zdeterminowany śledczy nie poddaje się.
O zamachu i odpowiedzialności politycznej premiera mówiła też ostatnio Anna „hardcore negotiator” Fotyga, która robi w PiS za eksperta od spraw międzynarodowych. Pani, co za swej kadencji w roli szefa MSZ ledwie potrafiła się wysłowić, nie wspominając już o działaniu na rzecz kraju, śmie publicznie zarzucać premierowi działanie wbrew polskiej racji stanu. Ja wiem, że u osoby, która niegdyś w „International Herald Tribune” nazwała Rosję i Niemcy „historycznymi wrogami Polski” i nadal jest w obozie budującym swoje poparcie polityczne między innymi na graniu antyrosyjską i antyniemiecką fobią, nie do pojęcia jest próba ocieplenia relacji z naszym największym sąsiadem, ale polityka konfrontacji okazała się już nieskuteczna i potencjalnie szkodliwa. Co więcej, oskarżenie takiego kalibru nie może zostać puszczone płazem. Kaczyński z Macierewiczem niech sobie krzyczą i rozwijają apokaliptyczne wizje Polski jako kraju upodlonego, niesuwerennego i niedemokratycznego, ale kto to traktuje serio? Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że są to frazesy oklepane jak mało które? I w dalszym ciągu niepoparte żadną sensowną argumentacją? Toż to tylko wyrazy bezsilności i desperacji u notorycznie przegranego ekspremiera, wsparte pasującymi do nich wypowiedziami jego wiernego sługi. Taki polityczny bełkot. Natomiast zarzut sprzeniewierzenia się polskiej racji stanu to już grubszy kaliber.
Niezależnie od grubości rury, z której strzela PiS do Tuska, celownik jest zwichrowany, a naboje są ślepe i nieskuteczne. Mimo to z uporem maniaka obóz pisowski marnuje swoją energię na żałosne, bo gołosłowne, próby zdyskredytowania swoich rywali. Niestety, dalej w tym obozie nikt nie pojął, że bez dowodów można się jedynie ośmieszyć lub narazić na odpowiedzialność za zniesławienie. Cięższe gatunkowo zarzuty, które okazują się blagą, tylko przyczyniają się do większego samoośmieszenia. I pomyśleć, że akurat tę prawidłowość doktor prawa, jakim przecież jest lider PiS, powinien znać…
Subscribe:
RSS feed
stry wilk
09/10/2010
O katastrofie smoleńskiej napisano już tyle, że trudno powiedziec coś, co nie było juz tysiące razy wałkowane. No, ale mamy półrocze, więc temat wraca niczym paw po przepiciu.
Jest sprawą oczywista, że nie był to żaden zamach, żadna zbrodnia w sensie potocznym czy innym. Po prostu najzwyczajniejsza katastrofa, tyle że spowodowana przez ludzką głupotę. Samolot nie miał prawa lądować we mgle na źle wyposażonym lotnisku, powinien odejść na zapasowe. Ale jednak lądował olewając obowiązujące procedury. Lądował, nie kołował, bo podwozie było wysunięte.
Pytanie, co strzeliło pilotowi do łba, że podjął taką decyzję. Najpewniej nie on ją podjął, tylko najwyższy wódz sił zbrojnych RP. Wybrał sie na tę wycieczkę przecież ze względów prestiżowych, nabrał na pokład całą śmietankę bardzo ważnych osobistości jedynie po to, by zaćmić uroczystość, która odbyła się trzy dni wcześniej. Nie mógł się spóźnić. Miał 2 lata wcześniej niemiłą scysję z pierwszym pilotem, z którym chciał lecieć pod ostrzałem do Tbilisi, a pilot odmówił. Tym razem nie pozwolił, by ktokolwiek mu podskoczył. Generał Błasik właśnie po to poszedł do kokpitu, aby dopilnować wykonania rozkazu. Nie było innego powodu dla jego pobytu w kokpicie. Nie miał prawa sie tam znajdować, chyba że sam zasiadł za sterami. Miał na to uprawnienia? Nic na ten temat nie wiadomo, więc chyba stał i dyszał pilotom prosto w karki. I skończyło się tak, jak musiało się skończyć.
Głupoty głoszone przez zespół Macierewicza, oskarżenia Jarosława Kaczyńskiego i ględzenie Fotygi mają za zadanie przykryć tę smutną i zawstydzającą prawdę, bo wraz z władczym wodzem zginęło przecież jeszcze 95 innych osób, w tym i eks-prezydent Kaczorowski.
stary wilk
13/10/2010
No to mamy nowe dane w sprawie katastrofy. Z zeznań kolegów pilotów wynika, że w locie do Tbilisi odmówił pierwotnie wykonania rozkazu Kaczyńskiego Pietruczuk, a gdy dostał go Protasiuk, odmówił i on. Ciekawość, czy w Smoleńsku zachował się z podobną determinacją.
Możliwy jest bowiem inny wariant wypadków. Podobno gen. Błasik lubił pilotować i zdarzało się, że zastępował pilota za sterami. Jeśli piloci odmówili ladowania w Smoleńsku, Błasik mógł jednak sam pilotować tutkę. Tak, czy siak – sprawca tej tragedii znajdował się na pewno w samolocie. I zginął razem z innymi.
Dario
13/10/2010
Gen. Błasik, jako pasażer, w ogóle nie był członkiem załogi, więc sama jego obecność w kabinie pilotów w ogóle nie powinna mieć miejsca. Ewentualny wpływ tej obecności lub aktywności na zachowanie pilotów jest do zbadania i rozważenia. Oczywiste jest jednak, iż jest różnica między sytuacją, gdy za plecami stoi ci przełożony, dyszy ci w kark i obserwuje co robisz, a sytuacją braku tej obecności i nadzoru. Poza tym fakt, iż w ruchu lotniczym istnieje zasada, że w kokpicie podczas lotu nie ma prawa przebywać nikt spoza załogi, też wynika nie ze złośliwej niechęci do ciekawskich turystów, a przede wszystkim nacisku na to, by nikt nie przeszkadzał pilotom, prawda?
stary wilk
14/10/2010
Pełna zgoda. Jednakowoż przestrzeganie procedur w polskim lotnictwie wojskowym chyba nie należało do priorytetów, jeśli gen. Błasik będąc pasażerem mógł przejąć stery od pilota. Prawda? A tak się podobno zdarzało.
Ponadto, zejście samolotu poniżej dopuszczalnego progu we mgle też chyba bylo złamaniem obowiązujących procedur. Przejmował się nimi ktokolwiek, jeśli pilot, który się na nie powołał i odmówił lotu do Tbilisi był potem szykanowany przez obrażonego prezydenta i jego urzędników? Kto może wiedzieć, jakie emocje kotłowały się w rządowym TU154 10 kwietnia?
Wydaje mi się, że lekceważenie procedur i przerośnięte władcze Ego decydentów (politycznego i wojskowego) miały najwiekszy udział w tej katastrofie. Inne kostki domina były znacznie mniej ważne. Rozważa się je i bada chyba tylko dla porządku, aby wszystko było jasne.
300 Zlotych Polskich
10/10/2010
Cholera,az chce sie rzygac!!!Czemu jeszcze te dwa psychole nie siedza w Tworkach?
Xizorf
10/10/2010
Bo z reguły urojenia natury politycznej traktowane są po prostu jak kontrowersyjne poglądy?
Roman Strokosz
11/10/2010
Za sterami samolotu nie bylo ani Tuska, ani Putina ani zadnego innego sukinsyna.
Samolot dysponowany przez 37 Pulk mial certyfikat po remoncie kapitalnym.
Piloci okazali sie niedostatecznie przygotowania do wykonywania swojego zawodu poprzez brak cwiczen w symulatorach.
To nie Tusk i Putin i inny sukinsyn przygotowywal liste zaproszonych na poklad samolotu.
Piloci z wyprzedzenie otrzymali informacje o warunach pogodowych a nie Tusk i Putin.
Piloci sami decydowali o ladawaniu i nikt przez telefon Rzadowy ich nie zmuszal do ladowania – moze ktos znaczacy z pasaszerow.
Wszelkie inne uwagi Antoniego Pierdoly Macierewicza sa wydymanym gownem na szczyty sensacji i na tej cuchnacej podstawie snuje sie smierdzace tezy spikowe.
Jaroslaw Kaczynski-Smolenski na prochach zmarlych chce zbudowac pomost do odzyskania wladzy i widac, ze dla tego psychopaty z prochami czy bez, z dopalaczami czy bez nie ma rzeczy swietych.
Chyba warto jednak poczekac jeszc ze kilka miesiecy na oficjalne wyniki sledztwa i wowczas mozemy pogdybac i upierdliwie przyszywac latki kazdemu z bonzow polskiej sceny politycznej, kotra nota bene zaczyna po trzochu przypominac cuchnace szambo.
stary wilk
11/10/2010
W zasadzie zgoda, z jednym wyjątkiem. Śmiem wątpić czy niedostatek lub brak ćwiczeń na symulatorach miał wpływ na decyzję o lądowaniu. Widoczność w chwili lądowania wynosiła 50m. Pilotowi nie wolno było zejść poniżej 120 m zgodnie z obowiazującą procedurą w warunkach pogodowych, które miał w chwili lądowania. Wszystko, co mógł zrobić, to zejść do 120m i odlecieć stamtąd jeśli ziemi nie było widać. Myślał, że „jakoś się uda”? No, to się przeliczył.
Trudno oskarżać nieboszczyków, ale to oni zawinili, nie brak ćwiczeń. Piloci latali przecież na tutkach. Bez tego straciliby licencję. Żałosne jest też zwalanie odpowiedzialności na rząd za skład osobowy prezydenckiej wycieczki. Zwłaszcza w sytuacji, gdy zadecydował o tym Najważniejszy z ważnych obywatel RP.
Roman Strokosz
11/10/2010
Nie wiedzialem, ze jestem „TAKI GENIALNY” Mam nlowa teze spiskowa dla Antoniego Wichrzyciela Macierewicza. Otoz na dzien przed odlowtem do smolenska z pewnoscia Tusk podstepnie nakarmil pilotow dopalaczami.ze tez wczesniej nikt na to w PiSdolandzie nie wpadl.
Dario
11/10/2010
A potem nakarmiono Jarka, żeby przegrał wybory. Genialne!