Bo ja chcę i już!

Posted on 25/03/2010 - autor:

2


Dyplomacja to (jak już wielokrotnie wspominałem) jedna z niewielu dziedzin politycznych, w których polska głowa państwa odgrywa znaczącą rolę. Na innych polach ciężko sobie poszaleć, a poza tym pokazać się można. Ten ostatni aspekt zyskał w tym roku wyjątkowe znaczenie, wszak są wybory. I może to być ostatni rok prezydentury Lecha Kaczyńskiego, nie dziwota więc, że chce się pokazywać. Inna sprawa, że zagranica za bardzo go nie chce u siebie.
Chce za to premiera Tuska. Tenże został OFICJALNIE I IMIENNIE zaproszony na waszyngtoński szczyt, dotyczący bezpieczeństwa nuklearnego. Spotkanie ma się odbyć 12 i 13 kwietnia. Wiadomo było o tym od dawna. Oczywiście wiadomo było też, kto tego nie zniesie. Ten niezaproszony – i jak zwykle szkoda, że musiał nam to oznajmić.
I oto mamy tradycyjne niskie zagrywki, czyli demonstracyjne wręcz okazywanie braku zaufania do premiera (który, przypomnijmy, jest szefem organu prowadzącego polską politykę zagraniczną i wewnętrzną, w związku z tym także ma pełne prawo do reprezentowania kraju), próby wezwania szefa rządu na dywanik czy powoływanie się na Konstytucję akurat w takiej chwili i części, która pasuje Kaczyńskiemu.
Już nawet nie rozważam, czy Pałac brał w ogóle pod uwagę ośmieszenie kraju z powodu podwójnej delegacji i różnicy zdań między jej członkami, oraz zażenowanie wynikające z pojawienia się na szczycie osoby nań niezaproszonej. Gdzie tam, ON chce się pokazać, bo ON jest ważniejszy i już! Co do różnic w przedmiocie tematu szczytu – przypomnę jeszcze raz: to Prezydent współpracuje z rządem (który prowadzi politykę państwa), nie rząd z Prezydentem. To głowa państwa ma odebrać i wypełniać instrukcje od rządu, nie odwrotnie. Poza tym kraj będzie reprezentowany, niezależnie od tego, czy Prezydent jedzie.
A jeśli nie on jedzie? To w tym momencie zdanie prezydenta nie jest takie ważne, bo to nie on decyduje. Podobnie to zresztą ujął Trybunał Konstytucyjny w swoim orzeczeniu, które (podobno) kończyło tzw. wojnę samolotową. Po ostatnich próbach wproszenia się Brata Swego Brata na cudze imprezy nie jestem jednak taki pewien, czy skończyło sprawę.
Cóż, wiadomo było, że tak będzie. Prezydent uniósł się honorem i chce „reprezentować kraj”, przy okazji (a raczej przede wszystkim) wchodząc premierowi w paradę. To w zasadzie typowe zagranie głowy państwa, które za każdym razem powodowało falę krytyki i niezadowolenia. I co? Lekcje nie odniosły skutku. W dalszym ciągu najważniejsze jest ego tego człowieka oraz kompleksy obu braci, nie interes kraju. Tyle że robienie takiego numeru na pół roku przed „być albo nie być” Lecha Kaczyńskiego to oznaka albo świadomego lekceważenia opinii publicznej, albo totalnej nieświadomości skutków własnych działań. Niezdolność do zmiany własnego zachowania to inna sprawa. Ech, tak niewiele brakowało, by nie zaliczyć kolejnej wtopy. Wystarczyło tylko uciszyć swe emocje. A tak znowu prezydent przypomniał ludziom, za co go nie lubią i nie chcą.

Posted in: polityka, Polska, świat