Zwycięzca i przegrani

Posted on 27/03/2010 - autor:

1


Nikogo zapewne nie zdziwiło to, że wczorajszy przeciek potwierdził się. 68,5% dla Marszałka Sejmu także tylko nieco mniej zaskakuje. Jest zatem w końcu kandydat i wreszcie kończy się ten dziwny spektakl pt. „Nasz człowiek na stanowisku”. Przy średniej jakości prowadzeniu (i gość z „Idola”, i Nowak mogliby trochę popracować nad dykcją i słownictwem) rezultat ogłosiła Hanna Gronkiewicz-Waltz. Komorowski wyszedł potem, podziękował, pouśmiechał się, rzucił paroma populizmami (jasne, że to przyciąga ludzi do urn, ale to nie prezydent jest w Polsce od ustalania kierunku zmian i ich przeprowadzania) i podziękował Sikorskiemu za „dobrą i prawdziwą walkę”. Co do prawdziwości tej walki nie jestem przekonany, niemniej przegrany zdobył się na własną wypowiedź. Głos mu się łamał, a w oczach błyszczało wilgocią, acz minister godnie przyjął porażkę. Spodziewał się zresztą takiego obrotu sprawy – sam siebie nazwał „niefaworytem”.
A Sikorski miał powody do niezadowolenia. Przegrał wysoko, w każdej grupie wiekowej, płciowej i geograficznej. Nawet rodzinna Bydgoszcz dała nieznaczne (ale jednak) zwycięstwo rywalowi. Marszałek solidnie mu przytarł nosa. Czy nauczyło go to pokory? Ostatnie zdanie, w którym wzywał do skandowania „Nasz Prezydent Bronisław Komorowski” każe mi w to wątpić.
Z mieszanymi uczuciami wychodzi też z tego sama Platforma. Co prawda nie rozdarła się (choć może za wcześnie, by oceniać straty), to jednak niska ilość głosujących (o tym piszę TU) każe się zastanowić nad ilością zniechęconych, nieaktywnych lub (gorzej) karierowiczów, usiłujących przez samą przynależność do PO załatwić coś sobie i ewentualnie znajomym czy rodzince. Już są zapowiedzi sprawdzania tych, którzy głosu nie oddali. Być może jest jednak inna przyczyna – może ci ludzie stwierdzili, że tak na dobrą sprawę nie mieli realnego wyboru czy wpływu na wybór? Uwaga – praktycznie zaraz po wyborach prezydenckich są samorządowe. Ignorowanie niższych struktur i działaczy może się (choć nie musi – inna sprawa, czy wolałbym realizację takiego wariantu, czy nie) bardzo nieprzyjemnie na partyjnej górze zemścić. A gra toczy się choćby o reelekcję dla pani, która pierwsza życzyła dziś marszałkowi wygrania wyborów.
Te problemy Platforma pokazała, acz chyba nie chciała. Inna sprawa, że eksperyment z prawyborami partyjnymi (prawie takimi jak w USA) wzbudził istotne zainteresowanie mediów i społeczeństwa. Może nie wszystko do końca wyszło, ale na początku nic nie wychodzi idealnie. Problem z „martwymi duszami” też jest do rozwiązania do następnych takich preelekcji. Zrobiło się też przynajmniej złudzenie wewnątrzpartyjnej demokracji – największy konkurent akurat tu ma piętę achillesową i nie zmienią tego nawet spóźnione twitterowe jęki Poncyljusza czy innego odważnego-ale-nie-prezesowi-w-oczy delikwenta. Innymi słowy, rozwiązanie godne naśladowania, a Platforma zbiera profity za bycie pierwszym polskim ugrupowaniem, które zastosowało prawybory do wyłonienia swego kandydata na prezydenta. A że przy okazji wyszło parę problemów? Może to i lepiej…

Co zaś do samej osoby kandydata – w dalszym ciągu uważam, iż nie różni się zbytnio od swego rywala, ale rzadziej daje się ponosić emocjom. Sikorskiemu one puszczają. Opanowania (i kultury) ma, co prawda, o wiele więcej niż obecna głowa państwa, niemniej chyba ciut za mało i na pewno mniej niż marszałek. Komorowski budzi większe zaufanie, z nim raczej nie będzie ekscesów, fajerwerków czy skandali. Nie jest to może osoba, która postawi się Facetom w Czerni, ale nie oszukujmy się – Sikorski miałby być do tego zdolny? Mamy kandydata konserwatywnego, który prawie na pewno nie pociągnie kraju w stronę liberalizmu obyczajowego. Na homoseksualne małżeństwa, eutanazję, szerszy dostęp do in vitro czy choćby faktyczny rozdział KrK od państwa raczej bym nie liczył. Z drugiej strony, Komorowski na stołku prezydenta raczej nie wojowałby z rządem (chyba z jakimkolwiek) i nie starał się na siłę leczyć swych fobii, kompleksów czy udowadniać swej ważności. Sądzę, że za niego nie musiałbym się wstydzić tak jak za obecnego lokatora Pałacu. Zresztą i tak nie on siedzi u steru prawdziwej władzy. Tak przynajmniej stanowi Konstytucja.

I jeszcze jedno – Komorowski wspomniał o „wojnie koszulkowej”. Być może miał być to żart, ale nikt się nie śmiał. Był lekki niesmak. Chyba jednak dużo osób pamięta, w jak nieelegancki, brutalny i stojący w sprzeczności z wolnością wypowiedzi sposób dano po głowie Palikotowi. Lublin, dając Komorowskiemu 77% głosów, poparł chyba też Janusza Palikota. Marszałek słowami „Kocham cię Radku – wygra Platforma” nawiązał do słów znajdujących się z przodu i z tyłu pewnego T-shirta, noszonego przez lubelskiego posła. Odebrał za to brawa, czuć było jednak, że miały one dość nieprzyjemny podtekst. Trąciło nieco zamordyzmem. W tym miejscu pojawia się pytanie: kto będzie marszałkiem Sejmu? Coś mi bowiem mówi, że Schetyna za bardzo przypomniałby Dorna w tej roli, a tego zdecydowanie bym nie chciał. Kto zatem obejmie tą funkcję po Komorowskim? Oczywiście liczę na to, iż nie będzie on świadomie destabilizował prac Sejmu, idąc jedynie na urlop i zostawiając faktyczny wakat, tylko ustąpi. Mam nadzieję, że zostanie w miarę godnie zastąpiony, a ławka PO nie okaże się równie krótka jak w PiS.

PS. Nie dotarłem do przemówienia Tuska, bo po prostu atmosfera WIELKIEGO-HISTORYCZNEGO-SUKCESU sprawiła, że miałem ochotę rozstać się ze śniadaniem. Nie, nie żałuję wyboru. Pewnie i tak nie powiedział niczego nowego.

Posted in: polityka, Polska