Wybierzmy sobie Kongres

Posted on 28/08/2010 - autor:

2


Parlamentarny moloch do spraw Smoleńska dalej walczy, a jego wyczyny coraz mocniej zaczynają mieć oddźwięk kabaretowo-anegdotyczny. W każdym razie snuje się opowieść o człowieku, który porywa się z motyką na Słońce i nawet nie jest tego świadom, za to wszyscy inni – wręcz przeciwnie. Ubaw byłby po pachy, gdyby nie dwie rzeczy – nasz bohater to znany polski polityk, a sprawa dotyczy zdarzenia tragicznego w skutkach.
Antoni Macierewicz, bo o nim mowa, chwyta się wszystkiego, by „pomóc” w wyjaśnieniu przyczyn katastrofy smoleńskiej, o ile pomocą można nazwać uporczywe próby obarczenia rządu odpowiedzialnością za nieudany lot Tu-154. W celu posunięcia sprawy dalej zaprosił on nawet kontrowersyjnego kongresmana Petera T. Kinga, który (na razie bezskutecznie, co Macierewiczowi jednak umknęło) naciskał na obie izby amerykańskiego Parlamentu w celu uchwalenia rezolucji wzywającej do zbadania sprawy przez niezależne komisje międzynarodowe. Pomijając już fakt, ze może za Busha Juniora i przy republikańskich izbach by to przeszło (ale w innej konfiguracji politycznej nie), to w gruncie rzeczy mielibyśmy do czynienia w najlepszym wypadku z powieleniem czynności dokonywanych albo już dokonanych, w najgorszym zaś z rozciągnięciem okołosmoleńskiej hucpy na pół świata i kompletnym sparaliżowaniem śledztwa – prawdziwego, nie tego, w które bawi się nasz bohater.
On z kolei wybrał się do USA i tam wezwał Polonię do głosowania na tych, którzy ów wniosek o międzynarodowe śledztwo poprą. Z nazwiska nikogo nie wymienił, ale o kongresmenie Kingu było przecież głośno. Senator demokratów z Illinois Mike Quigley miał z kolei powiedzieć Macierewiczowi (i tu dziwię się, że polityk kupił tak ewidentnie spychologiczny tekst, ale z drugiej strony nie spieszmy się z przypisywaniem temu panu logiki i zdrowego rozsądku) „że się z nią zapozna i że jest nadzieja, że ją poprze”. Nadzieja zawsze jest, w końcu w Stanach ludzie w pełni świadomie i dobrowolnie wybierają tych, co niejednokrotnie otwarcie wspierają takie absurdy jak teoria kreacjonizmu, to może i Quigley poprze taki wniosek. Daleko bardziej prawdopodobne jest, że to było zagranie obliczone na to, by Macierewicz opuścił jego biuro czym prędzej, za to z poczuciem satysfakcji. Zero konkretów, mglista obietnica, ale jaki efekt, jaka radość.
Obietnice poparcia Antoni uzyskał także od prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej (KPA) Franka Spuli. Nic więcej poza obietnicami nie było, bo i nie mogło być. To nie przejdzie i każdy, komu mózg nie służy do dociążania czaszki, by nie skakała przy silnych wiatrach, zdaje sobie z tego sprawę. Sam KPA też znaczącą siłą polityczną w USA na pewno nie jest. Macierewicz będzie jeszcze jeździć parę dni po tym kraju i rozmawiać z ludźmi, ale uzyska tyle samo, czyli nic. Zyskają za to wspierani przez naiwniaków politycy, którzy być może dzięki agitce Macierewicza zdobędą mandat raz jeszcze. I tu docieramy do sedna sprawy, bo to zapewne kierowało Kingiem już przy opracowywaniu projektu swego wniosku. I nie oszukujmy się, tak naprawdę miejsca w izbach, zafundowane przez Polonię, to będzie jedyne, co uda się z całej tej akcji sfinalizować. Co nie zmienia faktu, że ci ludzie nie mają szans na przeforsowanie projektu, będąc w takiej mniejszości.
Macierewicz ewidentnie ośmiesza się po raz kolejny, przypisując Amerykanom polskiego pochodzenia nie wiadomo jakie możliwości. Aż się prosi o pytanie, czemu nie wyżebrał przy okazji obietnicy zniesienia wiz. Być może nie rozumie on podstawowego ograniczenia, kryjącego się już w określeniu „mniejszość etniczna”. Może wszedł w transakcję wiązaną, typu „ja robię coś dla ciebie, ty robisz coś dla mnie”. A może ten człowiek naprawdę liczy na to, że takie działanie przyczyni się do wyjaśnienia przyczyn tragedii? Czemu w takim razie bez jakiejkolwiek podstawy zaczął od nazwania zdarzenia „zbrodnią” (z czego musiał się szybko wycofywać i tłumaczyć) i czemu co chwila wypuszcza w równym stopniu niepoparte dowodami „głodne kawałki”, wymierzone przeciwko rządowi? Które to „głodne kawałki” są równie mało wiarygodne co on sam? Być może Macierewicz wierzy w słuszność swych działań i ich przyszły sukces. Cóż, w średniowieczu ludzie równie mocno wierzyli w płaskość Ziemi. Teksty przewodniczącego parlamentarnego molocha, wypowiadane z pełną świadomością i powagą, są niewiele mniej absurdalne, dzięki czemu wychodzi nam kabaret, a nie (jak w zamyśle) ciało śledcze. Ale tak to w życiu bywa, że najbardziej śmieszni bywają ci, którzy to co robią, robią ze śmiertelną powagą i poczuciem misji.

Posted in: polityka, Polska, świat