Nożyce niezdolności koalicyjnej

Posted on 08/03/2011 - autor:

13


Politycy lubią grać na emocjach i wykorzystywać słowa wyrwane z kontekstu, szczególnie przeciwko komuś. Mało rzeczy wygląda w tej branży tak dobrze jak wyciągnięcie oponentowi z archiwów gafy i rzucenie mu jej w twarz. Gorzej, że sytuacje czarno-białe zdarzają się rzadko, a i tu atakowanie rywala jego własnymi słowami przypomina stąpanie po polu minowym, bo pół biedy, gdy okaże się, iż ktoś zupełnie co innego miał na myśli. Dochodzi bowiem do tego analizowanie zamierzeń osoby używającej słownego haka i tego, co taki delikwent ma za uszami czy na myśli.
Prezydent Komorowski gaf trochę już miał, więc mało kogo dziwi informacja, że mógł mieć kolejną. Szkopuł w tym, że ta ostatnia to bardziej kwestia nieprzychylnej interpretacji przeciwników politycznych i szukania dziury w całym aniżeli realnej wpadki. Do tego dochodzi wcale nie taki poboczny wątek lizusostwa, przedwyborczej niepewności i zbytniej pewności siebie, która to ostatnia cecha cokolwiek mało ma podstaw w wydarzeniach ze świata rzeczywistego. Prezydent stwierdził, iż wcale nie jest to takie automatyczne, iż lider zwycięskiej partii zostałby premierem. Bardziej konkretnie, że nie jest wcale takie pewne, czy Jarosław Kaczyński otrzymałby misję tworzenia rządu w przyszłym Parlamencie w przypadku wygranej PiS. I tu się oburzył niedawny syn marnotrawny, Kazimierz Michał Ujazdowski, który po upadku tzw. Polski Plus popędził na złamanie karku pod skrzydła PiS, walcząc gorliwie o przychylność prezesa i miejsce na liście wyborczej. Oto co strach przed wypadnięciem z Sejmu potrafi zrobić z ludzkimi poglądami.
A jak zrobić z igły widły? Na przykład przez stwierdzenie, że głowa państwa ma w tym momencie w głębokim poważaniu zdanie wyborców – Narodu – co okazuje. Ciekawa fraza w ustach przedstawiciela partii, której lider wielokrotnie w swych wypowiedziach (bo na więcej sie nie odważył) podważał demokratyczną legitymację osób wybranych w wyborach, których wynik był dla owego lidera niekorzystny. O dziwo, mimo zastrzeżeń do systemu politycznego, Kaczyński palcem nie kiwnął, by zakwestionować wynik elekcji z 2005 roku. natomiast chodzi tu o coś innego. Lider PiS, a za nim każdy członek tej partii, święcie wierzy w zwycięstwo wyborcze. Każdy tam jest przekonany, iż wybory parlamentarne w 2011 roku przyniosą PiS-owi zwycięstwo. W 2007, 2009 i 2010 roku też było takie przekonanie. Niech sobie wierzą w co chcą; mniejsza już o rozziew między wiarą w wyniki a faktycznymi rezultatami; problem w tym, że w PiS chyba do tej pory mało kto zrozumiał, iż specyfika ustroju wymusza KOALICJE.
Nie było jeszcze takiego kozaka, który w Polsce po 1989 roku zdołałby rządzić samodzielnie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, iż w tym roku też tak nie będzie, ergo – trzeba będzie stworzyć koalicję. Z kim? Tu się pojawia problem, bo choćby ostatnie wybory do samorządu pokazały, iż PiS ma nikłą zdolność koalicyjną. Nawet w tych sejmikach województwa, w których ta partia wygrała, nie rządzi, bo reszta się dogadała i stworzyła większościowy sojusz. Na podwórku ogólnokrajowym PiS zdołał się skłócić z resztą ugrupowań i nie widać na realnym horyzoncie zdarzeń partnera koalicyjnego z prawdziwego zdarzenia. Dlatego Prawo i Sprawiedliwość musiałoby zdobyć co najmniej 231 mandatów. Sęk w tym, że na razie ugrupowanie to nie jest w stanie wygrać, o tak zdecydowanym zwycięstwie nie wspominając. Bez tego PiS nie ma szans utworzyć gabinetu, który zyskałby poparcie sejmowej większości. W tym momencie jeśli sejmowi przegrani utworzą grupę zdolną takie poparcie zyskać, to wygrany w wyborach wskutek izolacji i odcinania od sojuszy byłby faktycznym przegranym. TO miał na myśli Prezydent. Praktycznie wypowiedział wprost to, co wynika z naszej specyfiki ustrojowej – naszej i np. niemieckiej, włoskiej czy innych krajów o systemie innym niż dwupartyjny. Zabolało i zadziałało przysłowie: uderz w stół, a nożyce się odezwą. Po prawdzie bowiem do niektórych dotarło najwidoczniej, iż znowu nadzieje na rządy spełzną na niczym.
Wątpię, by były minister kultury nie wpadł na to, że u nas nie ma systemu dwupartyjnego, w którego brytyjskiej wersji fakt obsady stanowiska premiera liderem zwycięskiej partii jest oczywisty choćby z racji tego, iż praktycznie zawsze taka partia ma absolutną większość. Nie sądzę, by wyparowała mu z pamięci sytuacja z „premierem z Gorzowa”, kiedy to sam PiS nie desygnował lidera na stanowisko szefa rządu. Mało prawdopodobne też, by Ujazdowski żył w oderwaniu od wyników wyborów, sondaży czy układu sił politycznych. Na dobrą sprawę mamy tu do czynienia ze schlebianiem nadęciu wodza, przekonanego o rychłym zwycięstwie. Pan, który za krytykę wyborczą wyleciał z PiS-u na początku obecnej kadencji Sejmu, po porażce (na własne życzenie, bo nie może liczyć na dobry wynik wyborczy efemeryda, która siedzi cicho) swojej inicjatywy politycznej wrócił do macierzystej frakcji z podkulonym ogonem i stara się jak może, by pozostać w łasce szefa. A ta, jak wiemy, na pstrym koniu jeździ. Szkoda tylko, że Ujazdowskiemu wyszedł strzał kulą w płot, bo zamiast obnażyć (w zamiarze) partyjniactwo nowego Prezydenta ukazał jedynie swoje czepialstwo i koniunkturalizm.

Posted in: polityka, Polska