Budżet a dylemat kury

Posted on 26/01/2011 - autor:

1


Polskie finanse to rok w rok przeciąganie debaty budżetowej i regularny deficyt. Deficyt kumulowany przez lata, a w zasadzie już dziesięciolecia, powoli urasta do stopnia alarmującego. Zamiatany pod dywan przez praktycznie każdą ekipę rządzącą, w tym obecną, w końcu przemilczeć się już nie da. Reforma finansów publicznych na tak krótką chwilę niedostatku nie zapełni, zakładając w ogóle, że rząd kwapiłby się do jej przeprowadzenia w roku wyborczym. Po raz kolejny kalkulacja wyborcza góruje nad dobrem państwa. Problem niedoboru jest i trzeba go naprawić. Pytanie, jak? Czym? Skąd?
Jednym z obciążeń dla budżetu, a zarazem kolejną lampką alarmową i dziedziną wymagającą naprawy, jest system emerytalny. Grozi nam to, że za jakiś czas nie będziemy w stanie dźwigać tego systemu. Na chwilę obecną ZUS jest jedną z największych budżetowych studni. Aby go ratować… rząd planuje zmniejszyć składki do OFE i w zamian przerzucić je do ZUS-u. Teoretycznie proste i skuteczne, w praktyce po raz kolejny gwarantuje, że emerytury przyszłych uprawnionych realizowane będą ze składek przyszłych pracujących, bo na rachunkach funduszy emerytalnych będzie zbyt mało środków.
Pomysł od samego początku jest krytykowany, a oprócz opozycji (która i tak wyraża swoje negatywne zdanie na temat czegokolwiek, co rząd robi) głos zabiera NSZZ „Solidarność” (już bez Śniadka na fotelu szefa, ale dalej mocno antyrządowa) i profesor Leszek Balcerowicz. Balcerowiczowi można przyznać dużo racji, gdy ten krytykuje działania rządu, oceniając je jako wybitnie krótkookresowe i utrzymujące ekonomicznie niewydolny, acz podatny na polityczne wpływy, system. W zasadzie bowiem problem znowu nie znika, ale jest zastępowany innym. Obciążenie dla budżetu przemawia za tym, by pomoc socjalną obniżyć do poziomu, który nasz kraj jest w stanie znieść, ale to posunięcie byłoby tak niepopularne, że przed wyborami nie ma na nie szans. Inna sprawa, że Platforma już raz była tuż po wyborach i wtedy kłopot z długiem publicznym też istniał.
Zawsze pozostaje prywatyzacja, niemniej też trzeba ocenić, na ile dana firma jest dla budżetu ciężarem, a na ile źródłem dochodów. Plus ile może przynieść sprzedaż i czy opłaca się to w stosunku do długoterminowych zysków. Tu właśnie pojawia się dylemat, czy sprzedać kurę, czy też pozwolić jej zostać i powoli, acz konsekwentnie, karmić się jajkami, ewentualnie hodować ptaszysko trochę dłużej. W Polsce jest jeszcze trochę firm zdatnych do sprzedaży, chociaż jest kilka „ale”. Po pierwsze, przedsiębiorstwo stanowiące realne obciążenie dla budżetu będzie mało atrakcyjne jako przedmiot prywatyzacji, zaś łakome kąski są łakome również dla państwa. Po drugie, sporo takich firm to spółki kapitałowe, najczęściej akcyjne, a z akcji wynika dywidenda. Po trzecie, coś ma do powiedzenia również opinia publiczna oraz (last but not least!) związkowcy. Ci są silni np. w KGHM Polska Miedź S.A., w którym państwo ma ponad 30 procent akcji i które mogą obecnie przynieść około 11 mld złotych. Są nieśmiałe plany sprzedaży udziałów. Z drugiej strony ten rok ma być rozwojowy i spodziewany jest duży zysk. Akcje pójdą w górę, a państwo będzie sobie pluć w brodę, że nie może czerpać korzyści z takiej firmy.
I tak źle, i tak niedobrze. Jedno jest pewne: z pustego i Salomon nie naleje, a przydałoby się skądś wziąć środki. Łatwo powiedzieć, że coś można było zrobić wcześniej, lepiej czy bardziej. Nie zrobiono tego i problem narasta. Nie ma do końca złych czy dobrych rozwiązań. Za to gdy się przegapia okazje, to kiedyś trzeba stanąć twarzą w twarz z nieprzyjemną koniecznością.

Posted in: polityka, Polska