No i po karierze – część II

Posted on 21/02/2011 - autor:

0


Średnio sympatycznie robi się ostatnio na myśl o pozostałościach rodu Kaczyńskich, zwłaszcza w kontekście drogi politycznej. Co kolejny członek tej familii, to bardziej bezczelny, bezwzględny i łasy na władzę. Nakręciło się to do tego stopnia, że dopiero po napotkaniu silnego medialnego oporu ktoś tam otrzeźwiał.
Kiedy w nowym tygodniku „Uważam Rze” córka zmarłej tragicznie w Smoleńsku pary prezydenckiej udzielała dość długiego wywiadu, ludzie krzywili się i patrzyli na nią spode łba. Kiedy krytykowała PJN za próbę uzurpowania sobie praw do dziedzictwa po jej ojcu (mniejsza już z tym, że tak naprawdę niewiele tu jest do dziedziczenia, bo Lech Kaczyński nic konkretnego po sobie nie zostawił, zaś zdecydowana większość jego światopoglądu politycznego była po prostu przedłużeniem poglądu jego brata), mówiono o rychłym starcie Marty Kaczyńskiej-Dubienieckiej z list PiS. Oliwy do ognia dolewał jak zwykle Marcin Dubieniecki, żądając dla swojej żony „jedynki” na liście, przede wszystkim z racji pokrewieństwa z byłym prezydentem. Huczało od spekulacji, że bratanica może zastąpić stryja na stanowisku prezesa PiS. Na samej Kaczyńskiej nie zostawiano wreszcie suchej nitki, dopatrując się w jej zachowaniu cynicznej gry na osobistej tragedii i próby dojścia do polityki po zwłokach rodziców.
Spekulacje medialne o aktywności politycznej córki Kaczyńskich wykpił Jarosław Kaczyński, nazywając je po prostu bajkami. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby przy okazji nie próbował ugrać czegoś politycznie, bo przejechał się po PJN i po Palikocie. Ten człowiek chyba naprawdę wierzy w to, że ktoś dalej nabiera się na propagandowy tekst o związkach Palikota z kluzikowcami, ale mniejsza z tym. Marta Kaczyńska-Dubieniecka sama założyła bloga i w pierwszym wpisie stanowczo dementuje pogłoski o jakichkolwiek planach dotyczących startu w wyborach parlamantarnych.
Najbardziej niezadowolony z takiego obrotu sprawy jest pewnie zięć pary prezydenckiej, który szykował się już do roli szarej eminencji, a tu znowu nici z wielkich planów. Dubieniecki zdecydowanie przeszarżował z próbami zbicia kapitału politycznego na koligacjach z rodziną Kaczyńskich i już mu to kiedyś wyraźnie wskazał prezes K., wszem i wobec oświadczając, że mąż jego bratanicy miejsca na listach wyborczych PiS nie znajdzie. Nie drzwiami, to oknem, Dubieniecki usiłował więc wkręcić na listę swoją żonę. I po raz kolejny młody adwokat przesadził z aktywnością, bo otrzymał zdecydowanie negatywną deklarację odnośnie politycznej przyszłości małżonki. Druga i może ostatnia nadzieja na Parlament oddaliła się. Nic to, jest wiele dróg do szczęścia, zatem spodziewajmy się, że prezydencki zięć spróbuje raz jeszcze, może do Senatu. Determinacja Dubienieckiego jest bowiem wielka i głowy nie ostudziły mu jedne zamknięte drzwi, to i drugie nie ostudzą.
Inna sprawa, że jakkolwiek bezczelne i obrzydliwe wydaje się takie granie rodzinnym nieszczęściem, to sama Kaczyńska-Dubieniecka nie zrobiła zbyt wiele, aby powstrzymać swojego męża przed dochodzeniem do kariery po trupach – niestety, także w dosłownym tej frazy znaczeniu. Nie powstrzymała go, gdy ten przymierzał się do listy PiS na Pomorzu, krytykując w niewybredny sposób Jolantę Szczypińską. Nie mówiła nic, gdy ten snuł fantazmy o zamachu. Bez mrugnięcia okiem ustanowiła go pełnomocnikiem, umożliwiając mu w ten sposób szerszy kontakt z mediami w celu lansowania samego siebie. Może teraz, gdy Dubieniecki przez media szantażował prezesa K. stopniem pokrewieństwa swej żony z nieżyjącym prezydentem, córka tego ostatniego zreflektowała się i na osobności powiedziała mu parę ostrych i kategorycznych zdań, ale mogła i powinna była to powiedzieć duuużo wcześniej, bo nie od wczoraj widać było, jak zaciekle prezydencki zięciu prze do władzy. Gdyby tylko sama nie miała swojego udziału w politycznym wykorzystaniu śmierci rodziców…
A miała, i to zarówno czynny, jak i bierny udział. Nie sprzeciwiła się mężowi, nie protestowała też, gdy stryj z katastrofy robił awanturę o podłożu wybitnie politycznym, starając się winą za katastrofę obarczyć rząd swojego rywala. Oddała Jarosławowi Kaczyńskiemu pole w kwestii pochówku pary prezydenckiej, nie zabierając głosu nawet wtedy, gdy słyszalne były protesty w sprawie. Nie powiedziała słowa, kiedy Jarosław z Lecha robił leitmotiv kampanii samorządowej. Nie pisnęła, kiedy prezes PiS rozpętywał i potrzymywał awanturę z krzyżem. Mało tego, tabloidy zarejestrowały tzw. „ustawki”, czyli rzekomo spontaniczne sesje zdjęciowe Jarosława z bratanicą i jej dziećmi podczas spaceru w parku. Bez męża. Coś tam zresztą przebąkiwała w „Uważam Rze”, jakoby za mało wspomagała stryja podczas jego kampanii prezydenckiej. Z czystym sumieniem mogła przeciwstawić się tym wszystkim zdarzeniom, ale nie zrobiła tego. Równie dobrze mogła więc i rozważać start w wyborach, zaś dopiero reakcja mediów uświadomiła jej, że i ona mogłaby się opamiętać.
Jarosław Kaczyński może chwilowo odetchnąć z ulgą, nie szykuje mu się bowiem pod nosem partia rodowa ani silny konkurent do politycznego wykorzystania tzw. spuścizny Lecha Kaczyńskiego, która i tak pochodzi od ekspremiera. Pod tym względem córka prezydenta ma rację, odmawiając prawa do tych myśli kluzikowcom, bo tak naprawdę to owe myśli były autorstwa Większego Brata, a przypisywanie sobie prawa do nich przez PJN również jest grą na cudzej śmierci. Cóż, narobiło się ostatnimi czasy osób grających, delikatnie rzecz ujmując, niezbyt czysto i pięknie. Z drugiej strony wszyscy oni to i tak jeden pień.

Na koniec pytanie otwarte, do przemyślenia: po co Marcie Kaczyńskiej-Dubienieckiej blog, skoro w polityce udzielać się nie zamierza, a od mediów rzekomo stroni?

Posted in: polityka, Polska