W Sejmie o tym, jak żyć

Posted on 19/08/2011 - autor:

5


Pytanie „jak żyć” wielu ciśnie się dzisiaj na usta, zwłaszcza po obserwacji wariujących rynków finansowych. Nie mam kredytu we frankach szwajcarskich, więc śpię spokojniej niż ci, którzy zobowiązanie w takiej walucie zaciągnęli. W zasadzie wysypiam się lepiej niż obywatele Grecji, Portugalii, Hiszpanii, Włoch oraz wielu innych krajów tzw. Eurolandu. Głodem nie przymieram, choć kokosów wielkich też nie ma. Ot, po prostu sobie żyję i nie mam większych powodów do narzekania na swoją sytuację majątkową. Oczywiście, każdy zawsze chce mieć lepiej, ale nie jest źle.
Patrząc jednak na notowania giełdowe i histeryczne reakcje sporej części mediów czy różnej kompetencji ekspertów lub „ekspertów od siedmiu boleści”, powinienem zacząć obawiać się powtórki Wielkiego Kryzysu z 1928 roku lub chociaż tego, że niebo zwali mi się na głowę. Analitycy tak czasem panikują, aż dziw jeszcze, że na Wall Street czy w innych dzielnicach finansowych ludzie całymi piętrami nie skaczą z okien. Czy jest AŻ tak źle?
Premier przekonuje, że nie. Nie oszukujmy się, Polska nie jest rajem finansowym, wysepką bogactwa czy nawet zdrową gospodarką (gdyby była, nie mielibyśmy takiego długu publicznego i rokrocznego deficytu), ale jakoś nie ma u nas i od dawna nie było kilkunastoprocentowych spadków PKB, hiperinflacji czy gwałtownej ewakuacji zagranicznego kapitału. Kryzys bankowy swoje zrobił, niemniej na pewno nie tyle co w Eurolandzie czy w Islandii. Na tle Europy wypadamy nieźle. Być może dlatego, że nie jesteśmy w Eurolandzie.
Oczywiście opozycja przekonuje, że jest inaczej. Co tam, że nikt aż tak strasznie nie stęka z powodu finansów, że mimo wszystko daleko nam do scenariusza Włoch, Grecji czy Portugalii, że jako jedyni swego czasu mieliśmy w Europie dodatni wskaźnik wzrostu gospodarczego. Tusk i Rostowski kłamią, ukrywają prawdę, mamią i odwlekają wielki krach finansów Polski. PiS-owcy i SLD-owcy mówią te rzeczy z takim zapałem, jakby wręcz z utęsknieniem czekali, aż tąpnie. Tymczasem przez 4 lata z ich strony wyszło bardzo niewiele pomysłów natury ekonomicznej, o rozsądnych to już w ogóle szkoda gadać. Nieporozumieniem jest bowiem wciskanie wyborcom nadziei na ulgi (w tym podatkowe przez obniżkę VAT), gdy podobno polskie finanse są na krawędzi krachu. I o dziwo, jedne i drugie teksty pochodzą z tych samych środowisk partyjnych. Na moje oko, jeśli ktoś biadoli nad stanem finansów państwa i jednocześnie chce działań powodujących obniżenie dochodów i zwiększenie wydatków (albo obiecuje takowe), to albo te finanse tak źle się nie mają (czyli kłamie w żywe oczy), albo wykazuje się skrajną nieodpowiedzialnością i populistycznie jedzie po bandzie, uderzając w najbardziej prymitywne instynkty rzesz wyborców o szczątkowej wiedzy ekonomicznej, za to (a raczej w związku z tym) z wybitnie roszczeniową postawą w stosunku do państwa. Jasne, każdy chce, by mu dać, tylko z czego? Tego już Kaczyński z Napieralskim nie wyjaśniają, zresztą w ogóle ciężko doszukać się jakichkolwiek konkretów z ich strony. Ale tak to jest, że bezczelny populizm zwykle ogranicza się do durnych, rozmytych haseł, obnażających dyletanctwo ekonomiczne tak ich adresatów, jak i autora.
Być może z powodu tej indolencji Kaczyński porzucił władzę po dwóch latach. W sumie sam sobie to zafundował, doprowadzając do rozpadu koalicji przez wywołanie „afery gruntowej”. Fajnie rządzić w czasie ogólnego prosperity i korzystać z dobrych rozwiązań poprzedników (Belka), których efekty można konsumować za swoich rządów, ale w czasach obfitości to każdy jest kozak. Gdy trzeba zacisnąć pasa, to już zaczyna się problem, któremu na pewno nie zaradzą hasła o ulgach. Śmieszy mnie, gdy larum podnoszą ci, którzy najmniej robią, zaś głównie głośno wrzeszczą, często wbrew oczywistym faktom. Tym bardziej, gdy tacy ludzie, nawet nie próbując udowodnić jakiejkolwiek przydatności dla państwa, chcą nim rządzić i na poważnie się o to starają. Tyle że nie ma to wiele wspólnego z poważnymi działaniami.

Posted in: Europa, polityka, Polska