Hucpa psychiatryczna zbiera żniwo

Posted on 21/06/2011 - autor:

5


Na jakich prochach, z jakiego powodu i przez jaki okres czasu pozostawał Jarosław Kaczyński? Pytanie, o które jeszcze na początku zeszłego roku posądzanoby głównie Palikota, dzisiaj zadaje prezesowi PiS sąd. Po co? By sprawdzić, czy ekspremier może odpowiadać sądownie za zniesławienie Janusza Kaczmarka. To jeszcze pokłosie „gruntówki”, ale przy okazji dołożyło się jeszcze coś. Przyszła kryska na matyska.
Jakiś rok temu lider PiS chował się przed mediami, zmieniał nastrój, gadał dziwne rzeczy (niektóre oszczercze, inne stanowiące zaprzeczenie dotychczasowej linii programowej, jeszcze inne po prostu kuriozalne) i tłumaczył to stanem psychicznym na tyle złym, by zażywać leki psychotropowe i publicznie się tym chwalić. No cóż, nie takie wolty człowiek robi, kiedy chce chwycić dwie sroki za ogon (albo i więcej), naraz walcząc o stołek oraz elektorat i atakując Smoleńskiem. Czasowa pomroczność jasna prezesowi pożądanych celów nie przyniosła, więc trzeba było to porzucić i zacząć być z powrotem normalnym, tzn. bez wymogu łykania prochów dla normalnego funkcjonowania. Cóż, nie da się tak łatwo od tego uciec.
Kaczyński dużo wcześniej szermował tekstami, które ocierały się o zniewagi i pomówienia, nie dziwota więc, że ktoś postanowił zażądać satysfakcji. Janusz Kaczmarek, były Prokurator Krajowy i były Minister Spraw Wewnętrznych, wytoczył Kaczyńskiemu proces za to, że ten w 2008 roku w tygodniku „Wprost” zarzucił Kaczmarkowi, że tkwił w „układzie”, w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” – że „blokował śledztwa”, a na spotkaniu w Tarnowskich Górach nazwał Kaczmarka „agentem śpiochem”. I teraz Sąd Rejonowy w Warszawie sprawdza, czy pozwany w ogóle jest w stanie odpowiadać. Konsekwencje trzeba ponieść, w końcu psychotropów nie kupuje się bez recepty, a tej nie wypisuje się za ładne oczy. Sąd powiedział „sprawdzam” i zobaczymy, czy Kaczyński rzeczywiście był w ciężkim stanie psychicznym, czy też była to tylko zasłona dymna, aby prezes K. mógł prowadzić kampanię z ukrycia, albo też pleść, co mu ślina na język przyniosła.
Nie ma teraz zatem sensu nazywanie całej sprawy „hucpą polityczną”, kombinowanie drugiego dna dla sprawy przez zarzucanie, iż PO macza w tym wszystkim palce, a Sąd szykanuje Kaczyńskiego, czy też zaprzeczanie, że są konsekwencje z tego, iż jakieś prochy były. Sam Kaczyński przyznał, że był nimi faszerowany podczas kampanii (i dlatego nie mógł się wypowiedzieć tak jak chciał?), więc pewne skutki i przyczyny zażywania takich leków muszą być. To nie są cukierki na kaszel, nie przyjmuje się tych substancji ot tak sobie. Sąd po prostu bada informację, która jest powszechnie znana, bo BYĆ MOŻE zachodzi okoliczność, która zablokuje postępowanie. Jeśli mieliśmy do czynienia z kłamstwem, to ma ono wyjątkowo krótkie nogi i właśnie zostało dorwane. I za późno już na snucie wizji politycznych szykan, panie Błaszczak (bo on też aktywnie wypowiada się w sprawie poczytalności swego szefa), trzeba było o skutkach myśleć, ZANIM zaczęło się zgrywać osobę nie do końca poczytalną.
Własny wykręt wziął Kaczyńskiego za łeb, i to w najmniej odpowiednim momencie. Zbliżają się wybory, Smoleńsk nie idzie po jego myśli, sprawa Blidy zrobiła się gorąca, ze stanowiskami krucho, a tu jeszcze przyszły konsekwencje innych spraw. Nie dziwota zatem, że prezes wierzga i skacze niczym kotka na gorącym blaszanym dachu. Po prawdzie śmieszne jest, że Kaczmarek mówi o słowach z roku 2008, a Kaczyński odpowiada tekstami o Smoleńsku i rozpaczliwymi zarzutami o rzekomej antydemokratyczności obecnych władz, niemniej ocenę tych podrygów pozostawić należy dwóm biegłym psychiatrom. Oni orzekną, czy Kaczyński jest wystarczająco zdrowy psychicznie, by wziąć odpowiedzialność za własne słowa.

Posted in: polityka, Polska